Po tej mszy św. chyba mało kto wrócił do domu suchy. Na wychodzących z kościoła czekała niespodzianka, którą wspólnie przygotowali ks. Marcin Wawrzynkowski oraz druhowie i druhny z OSP Ratownik. Strumień wody skierowany do góry, tworzący gęstą mgiełkę, dosięgał prawie wszystkich. Jeśli tak się nie stało, to z pewnością zamoczyły się buty, bo przed wejściem do kościoła utworzyła się spora kałuża.
Trzeba podkreślić, że w pewnym momencie wąż został skierowany także w stronę proboszcza fary, który kto wie, czy nie został przemoczony najbardziej ze wszystkich.
Gdy tak beztrosko bawiono się wodą wielu z pewnością przypomniało sobie dawne czasy, gdy tradycja śmigusa-dyngusa była żywa znacznie bardziej niż dziś.
Pierwotnie śmigus i dyngus były dwoma odrębnymi obyczajami, które praktykowane były jednego dnia. Dlatego z czasem ich nazwy się połączyły.
Wodą oblewano przede wszystkim młode dziewczęta. Nieoblana panna mogła mieć powody do zaniepokojenia, gdyż oznaczało to brak zainteresowania ze strony miejscowych kawalerów.

Komentarze (0)