- Według moich szacunków, obecnie w mieście jest około 500 dziko żyjących kotów - ocenia Tomasz Karpiński, pracownik cywilny Straży Miejskiej w Świeciu, zajmujący się problematyką zwierząt. - To znacznie mniej niż jeszcze kilka lat temu. Nasze działania, które wcale nie są łatwe, przynoszą wyraźne efekty. Nie tylko zmniejsza się populacja, ale kotki są w coraz lepszej kondycji, z tej racji, że nie rodzą po trzy razy w roku, co bardzo je wyniszczało.
REKLAMA
Karpiński nie ma najmniejszych wątpliwości co do tego, że koty są koniecznym elementem miejskiego ekosystemu i całkowita likwidacja żyjących wolno zwierząt byłaby katastrofą.
- Są tacy, i pewnie nie jest ich tak mało, którzy bardzo by tego chcieli - podejrzewa. - Zapominają, że koty bardzo sprawnie regulują liczbę gryzoni. To znacznie lepsze rozwiązanie niż rozkładanie w budynkach trucizny na myszy i szczury.
REKLAMA
Można odnieść błędne wrażenie, że na osiedlach Marianki i Kościuszki jest obecnie więcej kotów niż kiedyś. Nic z tych rzeczy. Być może są bardziej widoczne niż przed laty, a to z tego powodu, że nie daje się im możliwości mieszkania w piwnicach czy innych pomieszczeniach.
Szczelnie pozamykane okna i drzwi uniemożliwiają bytowanie w blokach. Wyszły więc na zewnątrz. Wiele z nich noce spędza w budkach ustawionych przez gminę, natomiast w dzień pojawiają się w okolicy budynków, gdzie zwykle mogą liczyć na pokarm. Bo tych, którzy dokarmianie ich uważają niemal za swój obowiązek, też jest niemało.
REKLAMA
Największa gromada żyjących dziko kotów funkcjonuje w okolicy centrali nasiennej.
- Szacuję, że bytuje tam jakieś 40-50 kotów - mówi Karpiński. - Tam też mamy najwięcej kłopotów z ludźmi, którzy kradną kotom miski albo przychodzą z psami, które wyjadają im pokarm. Wiemy o takich przypadkach od karmicieli kotów.