Strach mieszkańców był coraz większy. Ofensywa Armii Czerwonej nie była już czymś odległym, co można było skwitować machnięciem ręki i stwierdzeniem, że nasi chłopcy poradzą sobie z bolszewikami. W połowie sierpnia było coraz gorzej, a wróg znajdował się 50-60 km od granic powiatu świeckiego.
Wobec postępującej ofensywy Rosjan na terytorium Rzeczpospolitej, w tym także na Pomorzu, podjęto decyzję o organizacji obrony na linii Wisły między Grudziądzem, Świeciem, Chełmnem i Toruniem. Przystąpiono do odbudowy umocnień z czasów zaboru pruskiego i ustawiania przeszkód z drutu kolczastego. Rekwirowano go od rolników i z zakładów produkcyjnych.
Kiedy 14 sierpnia dowódcą odcinka świecko-chełmińskiego został gen. Juliusz Bijak, miał do dyspozycji tylko nieco ponad 200 oficerów i podoficerów z Centralnej Szkoły Karabinów Maszynowych w Chełmnie, którym brakowało broni i amunicji oraz 160 słabo wyszkolonych i uzbrojonych ochotników.
W Świeciu sytuacja wyglądała jeszcze gorzej, bo dopiero zaczęła się tworzyć straż obywatelska. W tutejszych koszarach ulokowano szpital wojskowy przeniesiony z Wołkowyska na Białorusi z ponad 500 chorymi. W Przechowie postanowiono utworzyć magazyny z żywnością, które miały zaopatrywać cały garnizon świecko-chełmiński.
16 sierpnia siły w Świeciu zostały wzmocnione przez batalion piechoty. Posiłki dotarły też do Chełmna, gdzie dodatkowo powołano 2 tys. mężczyzn do straży obywatelskiej. Byli uzbrojeni w 800 zarekwirowanych strzelb myśliwskich, a ci dla których nie starczyło broni palnej – w kosy osadzone na sztorc. W sumie siły garnizonu urosły do 7 tys. ludzi. Wielu z nich brakowało jednak wyszkolenia, uzbrojenia i amunicji.
Wielu mieszkańców powiatu świeckiego wstępowało na ochotnika do wojska. Wśród nich był Grzegorz Mączkowski, syn Jana Mączkowskiego, zamożnego przedsiębiorcy budowlanego ze Świecia. Jego nazwisko widnieje na jednej z tabliczek na murze koło kościoła św. Andrzeja Boboli. Był ochotnikiem Wojska Polskiego, urodził się 9 maja 1903 r., zginął 11 września 1920 r. W chwili śmierci miał tylko 17 lat.
Tabliczki pochodzą z grobów żołnierzy pochowanych na starym cmentarzu przy ul. Mickiewicza. To w dużej mierze pacjenci mieszczącego się w koszarach szpitala wojskowego, którzy zmarli w wyniku odniesionych ran. W 1931 r. z polecenia Pomorskiego Urzędu Wojewódzkiego firma Ignacego Rządkowskiego z Przechowa wykonała i ustawiła betonowe ramy z nagrobkami. Później urządzono wspólną mogiłę.
Na kamieniu-pomniku znajduje się tablica z napisem: Tutaj spoczywają prochy 38 żołnierzy Wojska Polskiego poległych i zmarłych na naszym terenie w wojnie polsko-radzieckiej w latach 1920-1923. Cześć ich pamięci!
Nie udało się ustalić personaliów wszystkich żołnierzy, bo pod napisem widnieje jedynie 31 nazwisk.
Inną pozostałością tej wojny jest pomnik Najświętszego Serca Jezusowego koło "klasztorka". Jego fundatorem był przedsiębiorca Jan Mączkowski. Pomnik odsłonięto 3 maja 1923 r. na cześć młodzieży, członków Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół", którzy polegli w wojnie polsko-bolszewickiej (wśród nich syn Mączkowskiego).
15 sierpnia 1920 r., czyli dzień, w którym obecnie obchodzimy rocznicę zwycięstwa nad bolszewikami pod Warszawą i Święto Wojska Polskiego, wypadał w niedzielę. Bitwa Warszawska trwała już od dwóch dni.
Właśnie 15 sierpnia rozpoczęły się walki nad Wkrą na północ od Warszawy. Polacy pod dowództwem gen. Władysława Sikorskiego zdobyli Ciechanów i wyparli Rosjan za Narew.
16 sierpnia znad rzeki Wieprz Józef Piłsudski poprowadził uderzenie od południa na wojska bolszewickie. Całkowicie zaskoczeni Rosjanie, rozpoczęli bezładny odwrót. To był początek końca sowieckiej ofensywy.
Mieszkańcy powiatu świeckiego nie mieli o tym pojęcia. Z powodu dynamicznie zmieniającej się sytuacji na froncie i kłopotów z łącznością, prasa na Pomorzu podawała informacje z mniej więcej dwu, trzydniowym opóźnieniem. Często prędzej można było przeczytać o tym, co dzieje się w okolicach Warszawy, niż we Włocławku czy w Brodnicy.
Zarówno 15, jak i 16 sierpnia, kiedy wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że Polacy tę wojnę wygrają, mieszkańcy naszego powiatu, z braku informacji, wciąż żyli w strachu, że lada dzień do ich miast i wsi wkroczą Sowieci.
Nie były to obawy bezpodstawne, bo szli jak burza, prąc w kierunku Pomorza. Między 10 a 16 sierpnia zdobyli Mławę, Działdowo, Lidzbark i Brodnicę. Podjęli nieudaną próbę przeprawienia się przez Wisłę koło Nieszawy, zaatakowali Włocławek, który stawiał zacięty opór i wkroczyli do Lubicza pod Toruniem, skąd jednak zostali szybko wyparci.
Mieszkańcy Świecia i okolic, którzy 15 sierpnia przeczytali niedzielne wydanie "Dziennika Bydgoskiego", najpopularniejszej wtedy gazety na Pomorzu, dowiedzieli się o pierwszych walkach pod Warszawą stoczonych 13 sierpnia. W poniedziałki gazeta się nie ukazywała. Tym większa więc była dezorientacja, szerzyły się plotki o rzekomych kolejnych zwycięstwach oddziałów sowieckich. Strach podsycały opowieści uciekinierów ze wschodnich rejonów ówczesnego województwa pomorskiego.
Wtorek 17 sierpnia nie rozwiewał obaw. "Dziennik Bydgoski" donosił o ciężkich walkach w rejonie Warszawy 14 i 15 sierpnia.
Powiew optymizmu przynosiło wydanie z 18 sierpnia. Tytuł artykułu, odnoszący się do wydarzeń w rejonie stolicy z 16 sierpnia mówił wszystko: "Kontrofensywa polska rozwija się na całym froncie pomyślnie".
W dniu, w którym ukazał się ten numer "Dziennika Bydgoskiego", czyli 18 sierpnia, Polacy stoczyli zwycięską bitwę pod Brodnicą. Sukces był tym większy, że spośród 2,5 tys. polskich żołnierzy aż 2 tys. stanowili ochotnicy, którzy mieli bardzo małe, albo żadne doświadczenie bojowe, w przeciwieństwie do 3 tys. czerwonoarmistów zaprawionych w walkach. Zwycięska bitwa powstrzymała natarcie Rosjan w kierunku zachodnim.
W ciągu następnych kilku dni gazeta informowała o kolejnych sukcesach polskich wojsk na całym froncie. Wojna była już właściwie wygrana.
Mieszkańcom powiatu świeckiego zostały oszczędzone zniszczenia towarzyszące działaniom wojennym. Oczywiście sytuacja wyglądałaby inaczej, gdyby Rosjanie pokonali polskie siły na Pomorzu i sforsowali Wisłę na południe od Torunia. Nie mówiąc już o wariancie, w którym Polacy przegraliby Bitwę Warszawską.
W tekście wykorzystano obszerne fragmenty artykułu "Sowieci idą!", który ukazał się w Extra Świecie z okazji stulecia Bitwy Warszawskiej.
Gdy w latach 1965 1973 uczęszczałem do szkoły podstawowej, zawodowej i technikum, o tej wojnie nikt nic nie wspominał. Wbijano nam do głów o bitwie pod Lenino, dlatego data tej bitwy była Dniem Wojska Polskiego (chyba nawet Ludowego).
Cenzura działa. Więc przypomnę czerwona pożoga nadal nam zagraża w p0staci eurokolchozu zabierana nam jest wolność w kazdej dziedzinie p0malutku aby niewolnikom się nie skapował.Najgorsze jest to że za p0moca zdrajcow w postaci PoPis owej szarańczy z przystawkami uśmiechniętego klauna z lewatywami kochającymi w wydech.o kurtyzanie Polskiej sceny politycznej zsl nie wspomnę
Do cenzora , jesteś po prostu mądry INACZEJ.