Lektury, jakkolwiek by o nich mówić, najczęściej będą kojarzyć nam się z garścią najpopularniejszych nazwisk autorów i z twardą ławą szkolną – najwierniejszą towarzyszką w nudzie i apatii, kiedy znużeni zapytywaliśmy samych siebie (niewykluczone, że równocześnie z polonistami) o sens omawianego materiału. Dlaczego na to pozwalamy?
Przeciętnemu uczniowi pozostają na co dzień głównie bezradność i bierność; z przyzwyczajenia przyswaja on to, o czym mówi do niego nauczyciel, i bez większej refleksji notuje oraz stara się zapamiętać imiona bohaterów "Potopu" czy "Przedwiośnia", jakby wiedza ta miała odmienić życie młodego człowieka.
Tymczasem jednak literatura jest czymś znacznie większym i bardziej niedookreślonym. Trudno dokładnie ocenić jej kształt – znacznie prościej jest powiedzieć, czym nie jest. Z pewnością daleko jej do testów wiedzowych, do szkolnego omawiania i zamykania jej w interpretacjach, które wtłacza się do głów najmłodszych od wielu pokoleń.
Opis uczty w "Panu Tadeuszu", na przykład, "prześladował" zarówno naszych dziadków, jak i rodziców i tylko po to, byśmy dzisiaj wszyscy mogli zasiąść przy jednym stole i podyskutować o dziejach Tadeusza Soplicy, lecz zaraz… Czy naprawdę nikt z nas nie pamięta szczegółów? (a zdaliśmy przecież mnóstwo egzaminów!).
Podstawowym problemem w relacji szkoła-literatura nie jest, o dziwo, dobór tekstów (choć, naturalnie, jest on kluczowy, o czym za chwilę), do których znajomości zobowiązani są uczący się na poszczególnych etapach edukacji.
Najważniejszą sprawą jest sposób postrzegania dzieła literackiego; a najczęściej widziane jest ono w środowisku szkolnym jako składowa wielkiej machiny, podstawy programowej, której realizacja stanowi cel nadrzędny podczas współpracy nauczyciela i ucznia.
W praktyce prezentuje się to następująco: pierwsze dni tygodnia poświęcamy na powieść A, zaś pozostałe dni przeznaczamy na utwór B. Pośpiech, presja i przedmiotowe traktowanie światów literackich – te trzy doprowadzają do tego, że z literaturą w szkole nie da się obcować. Można ją co najwyżej musnąć.
W połowie lutego bieżącego roku Ministerstwo Edukacji Narodowej podjęło się prekonsultacji w podstawie programowej kształcenia ogólnego. MEN, wraz z ministrą Barbarą Nowacką na czele, proponuje zmiany dotyczące kanonu lektur szkolnych; pojawiają się pewne modyfikacje polegające na wzbogaceniu listy o nowe pozycje, a także na wykreśleniu części utworów.
Wśród propozycji mają znaleźć się te, które reprezentują literaturę XXI wieku i poruszają problemy współcześnie uznawane za istotne. "Opowiadania bizarne" autorstwa Olgi Tokarczuk i "Traktat o łuskaniu fasoli" Wiesława Myśliwskiego – te oraz inne tytuły mają pojawić się na liście lektur uzupełniających przeznaczonych dla szkół średnich.
Dodatkowo, w liceach i technikach, proponuje się również wykreślenie między innymi mickiewiczowskiego "Konrada Wallenroda". W szkole podstawowej natomiast proponuje się usunięcie wspomnianego "Pana Tadeusza", a konkretnie fragmentów związanych z opisem obyczajów i zwyczajów.
Jaki jednak cel ma zwalczanie przykrych objawów, jeśli polski system szkolnictwa wymaga naprawy od podstaw?
Chęć odświeżenia kanonu lektur szkolnych należy co prawda docenić, bo świadczy o gotowości MEN-u do podjęcia działań na rzecz młodego człowieka, lecz nie wolno nam zapomnieć, że nadal dotykamy jedynie wierzchołka góry lodowej. Żeby lekcje języka polskiego przestały kojarzyć się z przykrym obowiązkiem, a teksty literackie zaczęto traktować z odpowiednim szacunkiem, należałoby całkowicie odmienić sposób myślenia o literaturze, a żeby tego dokonać… No cóż…
Zuzanna Menard
Komentarze (0)