W czwartek w jednym z lokalnych tygodników miały ukazać się przeprosiny wójta gminy Warlubie, Krzysztofa Michalaka, który oczernił Jana Stępnia, swojego rywala w niedzielnych wyborach.
Michalak z premedytacją nie wykonał postanowienia sądu. Najwyraźniej woli zapłacić karę, niż doznać jeszcze większego uszczerbku na wizerunku. Chce, by w pamięci czytelników pozostały jego kłamstwa, a nie przyznanie się do winy, że napisał nieprawdę tylko po to, by zdyskredytować jednego z kandydatów ubiegających się o posadę wójta Warlubia.
REKLAMA
Nie wiadomo też, jakie orzeczenie zapadanie w drugim przypadku, bo w tym samym oświadczeniu Michalak postanowił rozprawić się także z Anną Ośko, drugim pretendentem do fotela wójta. Sąd pierwszej instancji oddalił wniosek. Teraz zajmuje się nim druga instancja.
25 września w TVP 1 w programie z cyklu „Alarm” wyemitowano reportaż, którego niechlubnym bohaterem był Krzysztof Michalak. Materiał dotyczył porażki inwestycyjnej, jaką okazał się park przemysłowy w Płochocinie, który nigdy nie powstał. Inne wątki poruszane w materiale to sprawy sądowe dotyczące jazdy pod wpływem alkoholu i kolejnej, wciąż toczącej się, w której oskarżony jest o przekroczenie uprawnień i poświadczenie nieprawdy w celu osiągnięcia korzyści majątkowej.
REKLAMA
Krzysztof Michalak w swoim oświadczeniu prasowym, wzbogaconym o zdjęcie w pozie niczym Ridge z serialu „Moda na sukces”, próbuje przekonać mieszkańców, że reportaż był stronniczy, a przedstawione w nim fakty nie pokrywają się z rzeczywistością. O ile można zrozumieć chęć do polemiki z dziennikarzem, o tyle trudno pogodzić się z atakiem, jakiego dopuścił się urzędujący wójt na swoich przeciwników. A wszystko to załatwił w jednym ogłoszeniu…
Dostało się konkurentom mogącym odebrać mu posadę, a nawet sekretarce, której nie przedłużył umowy, po tym, jak złożyła zeznania w prokuraturze. Trzeba nadmienić, że były one nie na rękę wójtowi. Gdy poznał ich treść, uznał, że pracownica nie radzi sobie z obowiązkami. Tak przynajmniej głosi oficjalna wersja, którą podaje.
REKLAMA
Najbardziej zaskakuje jednak pomówienie pod adresem Jana Stępnia, radnego powiatowego ubiegającego się o fotel wójta.
- Przez dziesięć lat mojej pracy jako dyrektora Gminnego Ośrodka Kultury, Promocji i Rekreacji w Warlubiu nie było żadnych zastrzeżeń, wręcz przeciwnie, byłem chwalony - mówi Jan Stępień. - Gdy okazało się, że będę kandydował na wójta, zarządzono kontrolę komisji rewizyjnej. Dodam tylko, że jej członkami byli m.in. brat wójta i kandydatka do radną z komitetu Michalaka, która jednocześnie jest księgową w ośrodku, a więc niejako sprawdzała samą siebie.
REKLAMA
Jednak w tym przypadku nie chodziło o efekty pracy księgowej, lecz dyrektora. Michalak w oświadczeniu prasowym napisał, że w ośrodku kultury, kierowanym przez Stępnia stwierdzono ogromne braki w dokumentacji, nierealizowanie zadań i co najgorsze, brak urządzeń elektronicznych. Chodziło o dwa komputery. Zanim komisja zdążyła sporządzić sprawozdanie o tym, że w ośrodku kultury brakuje sprzętu, została już powiadomiona policja. Stępnia wezwano na przesłuchanie.
Okazało się, że laptopy wykorzystywane są przez pracowników w domu do realizacji różnych zdań. Już następnego dnia po ukazania się szkalującego oświadczenia, Jan Stępień pojawił się w sądzie. Sprawę rozpatrzono w trybie wyborczym, a więc błyskawicznie. Sąd nakazał wójtowi przeproszenie Jana Stępnia i jednocześnie zakazał dalszego rozpowszechniania nieprawdziwych informacji.
PŁATNY MATERIAŁ WYBORCZY
Próbowaliśmy uzyskać komentarz wójta w tej sprawie. Bezskutecznie. Nasze maile zostały zignorowane. Interesowało nas m.in. kto zapłacił za ogłoszenie prasowe? Wójt wyłożył pieniądze z własnej kieszeni, czy też za jego przedwyborcze porachunki z konkurencją zapłaciła gmina? Brak odpowiedzi ze strony urzędu wpisuje się w politykę informacyjną Michalaka i Urzędu Gminy w Warlubiu.
Odkąd zaczęły się kłopoty wójta z prawem, maile od dziennikarzy pozostają bez odpowiedzi, a na telefony sekretarka odpowiada niezmiennie, że wójt jest zajęty lub wyjechał. Michalak komunikuje się więc przede wszystkim przez ogłoszenia w lokalnej prasie, za które płaci grube pieniądze z gminnej kasy.