Regaty "Setką przez Atlantyk" niosą ze sobą wiele wyzwań. Pierwsze z nich to jacht. Zdecydowana większość uczestników, odbywającej się co cztery lata rywalizacji, buduje go samodzielnie.
- Jeżeli ktoś nie ma takich umiejętności lub możliwości może go od kogoś odkupić. Jednostka musi jednak spełniać wszystkie wymogi, jakie stawia regulamin regat - mówi Andrzej Grodzicki z Tlenia w gminie Osie.
"Setka" została zaprojektowana przez polskiego konstruktora Janusza Moderskiego jako stosunkowo tani i prosty w wykonaniu jacht kabinowy dla czteroosobowej rodziny. Skąd nazwa tego typu jachtów? W 1986 r. koszty prototypu mieściły się w granicach 100 tys. zł. Wtedy jednak pieniądze miały inną wartość. Ile to jest obecnie?
- Przy własnej robociźnie powinno wystarczyć 60 tys. zł, może nawet trochę mniej - mówi żeglarz z Tlenia. - Najdroższym elementem jest wyposażenie związane z nawigacją.
Jacht wykonany jest w technologii drewnianej - listewkowej (kadłub) i sklejkowej (pokład, kokpit).
Andrzej Grodzicki, którzy przez wiele lat był mechanikiem okrętowym, prace nad swoją "Setką" rozpoczął w 2023 r. Pierwszy etap to wycinanie wręg ze sklejki. Po półtora roku jacht, który na cześć żony nosi imię Asia G, jest już w zasadzie gotowy. Do zrobienia pozostały już tylko drobne prace wykończeniowe.
Kolejne kroki to przetransportowanie jachtu do Gdańska, a potem obowiązkowy, samotny rejs próbny po morzu bez zawijania do portów na dystansie 400 mil morskich, czyli około 740 km. Powinno to nastąpić na przełomie sierpnia i września.
Regaty "Setką przez Atlantyk" rozpoczną się 11 listopada, chyba, że nie pozwolą na to warunki pogodowe lub inne okoliczności. Wtedy uczestnicy w drodze głosowania będą mogli przesunąć datę.
Żeglarze wypłyną z Sagres w południowej Portugalii, gdzie wcześniej ich jachty zostaną przewiezione w kontenerach. Zapisy chętnych kończą się 1 września. Obecnie na liście startowej widniejsze 16 nazwisk. Obok Polaków są na niej też obywatele Niemiec, Czech i Macedonii.
Trasa pierwszego etapu kończy się na Teneryfie. Pokonanie jej powinno zająć 10 dni. Drugi etap z finałem na południk 61 W między wyspami Martynika a St. Lucia jest już znacznie dłuższy. W zależności od pogody przepłynięcie 5,5 tys. kilometrów może zająć od 30 do 40 dni.
- Regaty nie mają charakteru wyścigu - wyjaśnia Andrzej Grodzicki. - Choć oczywiście, zwłaszcza pod koniec, włącza się duch rywalizacji. Jednak liczy się przede wszystkim udział. Dla większości jest to wyprawa życia. Zarówno ze względu na czas jej trwania, jak i trudności, jakie trzeba pokonać, by wystartować.
Ze względu na rozmiary i wagę samej łodzi, która z mieczem ważny około 550 kg, a bez miecza zaledwie 350 kg, ilość bagażu jest mocno ograniczona. Główny balast stanowią wodna pitna i jedzenie. W pierwszym etapie można jej zabrać 40 l, a w drugim 120 l. Ze względów bezpieczeństwa nie są to duże zbiorniki, lecz butelki PET.
- W przypadku uszkodzenia zbiornika można stracić cały zapas wody. Z kilkudziesięcioma butelkami takiego zagrożenia nie ma - zwraca uwagę żeglarz.
Posiłki będą raczej monotonne: zupy w proszku, kasza, ryż, makaron, a do tego konserwy rybne i mięsne, ewentualnie ciastka. Warzywa i owoce będą dostępne tylko na początku każdego etapu.
Jak przekonuje Andrzej Grodzicki, regaty nie niosą większych niebezpieczeństw. Jacht uchodzi za niezatapialny. Wszyscy uczestnicy będą też dokładnie monitorowani.
- W razie jakichś poważnych problemów, gdy okaże się konieczna pomoc medyczna, wsparcie powinno przyjść w miarę szybko. Będziemy płynąć trasą, którą pokonuje wiele statków. Piratów też się nie trzeba obawiać - śmieje się Andrzej Grodzicki.
Nawet żona ze spokojem przysłuchuje się planom wyprawy.
- Myślę, że bardziej bym się bała gdyby mąż był zawodowym kierowcą - żartuje. - Gdy spojrzymy na statystyki, to okazuje się, że o wypadek na drodze jest znacznie łatwiej niż na morzu czy oceanie. Nawet na Atlantyku.











