Tak dla portalu „Na progu nieznanego” mówił Tadeusz Oszubski, współautor książki „Niewyjaśnione zjawiska w Polsce”, w której napisał też o domu Józefa z Topolinka koło Świecia.
Obecni właściciele domu niechętnie wracają do tej historii, tym bardziej, że duch odzywa się teraz bardzo rzadko. Mieli wcześniej wiele nieprzyjemności. Szydzono z nich, że wszystko sobie wymyślili, żeby zarobić.
Człowiek o dwóch duszach
Wieś żyje legendą o Józefie Wojciechowskim od siedemdziesięciu lat. Ludzie uważali, że wiedział więcej niż pozostali. Pewny siebie, imponująco przezorny i zaradny. Budowę swojego domu w Topolinku skończył w 1950 roku, tuż przed śmiercią.
Już wtedy ukrył pod tynkiem instalację elektryczną i telefoniczną, choć o telefonie mieszkańcy wsi mogli wtedy co najwyżej pomarzyć. Z kolei przewody elektryczne na wykorzystanie u Józefa czekały jeszcze 17 lat, zanim zelektryfikowano jego wieś! I to schowane w ścianie, podczas gdy wtedy wszyscy kładli kable na wierzchu. Intrygująca przezorność czy nadludzka wiedza? Wyjątkowość Józefa zastanawiała już wtedy. Z roku na rok wątpliwości na jego temat było coraz więcej.
Józef Wojciechowski już za życia budził lęk u okolicznych mieszkańców
Ludzie interesowali się nim i go podziwiali. Niektórzy twierdzili, że miał dwie dusze.
Jego sąsiadki widziały je na własne oczy. Po wojnie poszły na truskawki do Józefa. Pilnowały, żeby wejść na grządki dopiero, gdy on pojedzie do Bydgoszczy handlować warzywami.
Jakież było ich zdziwienie, gdy odkryły, że Józef stoi na polu. Przerażone ujrzały w nim dwie dusze… A może Józef wrócił pod dom, bo był bystry i wiedział, że skoro go okradają, to pewnie wtedy, gdy on wyprawia się na odległy targ?
Śmierć pod kołami tramwaju
Józefowi zależało na owocach. Zbudował na nie piękną suszarnię, specjalny budyneczek, odkupiony kilka lat temu przez Towarzystwo Przyjaciół Dolnej Wisły.
Miał w planach założenie winnicy na stoku za domem, dla której obmyślił instalację nawadniającą, wykopał siedem głębinowych studni. Wino planował przechowywać w swych obszernych piwnicach. Tam też chciał zlokalizować wielką kuchnię, skąd potrawy chciał rozwozić windą obejmującą wszystkie kondygnacje.
Niestety, nie doczekał. Zginął nagle, potrącony w 1950 roku przez tramwaj w Poznaniu. Miał 62 lata. Pochowany został w Topolnie. Niektórzy pamiętają, że podczas pogrzebu cztery konie nie mogły uciągnąć trumny Józefa, a gdy już dotarły na cmentarz, rozpętała się piekielna burza.
Kara za zabranie cegieł z kościoła?
Tragicznie zmarła też jego wnuczka, a wcześniej żona: do nowego domu przygniotła ją przyczepa załadowana ziemniakami. Podobno stoczyła się… pod górę.
Mieszkańcy opowiadają, że nie pomieszkali długo w nowym domu przez klątwę, jaka na nich spadła za to, że zbudowali go z cegły kościoła ewangelickiego, który stał w Grucznie.
- Kościół był uszkodzony. Stał w miejscu dzisiejszej remizy – mówi ksiądz Franciszek Kamecki, proboszcz parafii w Grucznie. – Jednak w tamtych czasach nie było tu już ewangelików, uciekli na Zachód. Polacy po kawałku rozebrali ewangelicki kościół. Legenda mówi, że nieszczęście spadło na wszystkich, którzy z jego cegieł zbudowali sobie domy.
Czyżby dlatego Józef Wojciechowski szeleścił i tupał na strychu, gdy jego ciało już spoczęło w grobie? Tak utrzymywali późniejsi mieszkańcy domu.
Kładł się między żywymi
Wielokrotnie widzieli, jak wstrzymywał zegary na godzinę. Ileż to razy poruszał rodzinnymi portretami? Swój na przykład postawił na sztorc na stole.
Kilka razy kładł się obok żywych w łóżkach. Mówili, że nie widzieli go, ale czuli jego ciężar. Czasem włączał im światło, dzwonił kieliszkami w kredensie.
Gdy późniejszy właściciel domu nie poszedł na jego grób we Wszystkich Świętych, poderwał jego kapelusz i zdjął kurtkę z wieszaka. Gdy stary proboszcz zwątpił w istnienie tego ducha, nie mógł wyjść z domu Józefa, bo płaszcz nie dawał się zdjąć z wieszaka. Czasem duch objawiał się poza domem, rozkręcał ciężkie maszyny rolnicze.
Gdzie jest skarb?
Według legendy, w domu Józefa jest ukryty skarb. Jedni mówią, że w ścianie, inni, że w starym ogrodzie. Podobno można by było za niego drugi taki piękny dom wybudować.
Ksiądz Andrzej Regent, proboszcz z Topolna, w domu Józefa był wielokrotnie, ale nigdy nie poczuł nic dziwnego.
- Żadnej obecności ducha – zaznacza. - Na prośbę domowników, dając wiarę ich odczuciom, poświęciłem cały dom modląc się o pokój duchowy dla jego mieszkańców. Znam opowieści o tym miejscu, ale trudno powiedzieć, na ile są prawdziwe.
redakcja@extraswiecie.pl
W tekście wykorzystano obszerne fragmenty artykułu Agnieszki Romanowicz, który ukazał się w „Teraz Świecie”.
Napewno jest tam jest złoty
Napewno jest tam jest złoty pociąg ,a ci co tam mieszkali mieli mamroty -za dużo pili…
Byłam w tym miejscu ,cała ta
Byłam w tym miejscu ,cała ta wioska jest magiczna ,tajemnicza.Józef jest pochowany na cmentarzu w Topolinku na samym końcu na górce.Grób zaniedbany nie odwiedzany.Przed domem jest budynek typu stodoła ,budynek gospodarczy na którym z zewnątrz wiszą różne przedmioty ,kiedyś używane w gospodarstwie.