W roku 1991 Jerzy Adrych i Stanisław Kufel i wspólnie otworzyli sklep Kamet. Skłoniła ich do tego analiza lokalnego rynku.
- W tamtym czasie w Świeciu był tylko jeden sklep z artykułami metalowymi, który starsi świecianie na pewno dobrze pamiętają - wspomina Jerzy Adrych. - Chodzi oczywiście o Rolniczy Dom Towarowy mieszczący się w kamienicy przy skrzyżowaniu ul. Mickiewicza i Klasztornej. Jego oferta była jednak dość ograniczona. Pomyśleliśmy, że możemy wypełnić tę lukę, zwłaszcza, że rynek był niezwykle chłonny.
Tak też się stało. Pod nosem RDT, w lokalu przy ul. Mickiewicza 27, otwarto w 1991 roku sklep Kamet. Kilka lat później Stanisław Kufel kupił kamienicę przy ul. Klasztornej i postanowił tam przenieść działalność Kametu. W ten sposób chciał uniknąć kosztów najmu.
- Uznałem, że to dobry moment, by rozdzielić nasze biznesy - mówi Adrych. - Rozstaliśmy się w zgodzie. Kolega otworzył sklep przy Klasztornej, a ja dalej działałem w lokalu przy Mickiewicza. I chociaż niektórym może trudno w to uwierzyć, nigdy nie było między nami niezdrowej konkurencji. Częściej się wspieraliśmy, gdy zachodziła taka potrzeba.
W takich okolicznościach w 1996 r. narodził się Jurmet, który przy ul. Mickiewicza 27 działał do 2013 r. Pewnie byłby tam nadal, gdyby nie zmiany własnościowe budynku, w którym mieści się m.in. bank. W pewnym momencie zamknięto parking dla dostawców i klientów Jurmetu. Konieczne stało się znalezienie innego lokalu.
- Zależało nam na punkcie w starej części miasta - mówi właściciel sklepu. - Nie chcieliśmy stracić klientów, którzy towarzyszyli nam od lat.
Dość szczęśliwie gmina ogłosiła przetarg na lokal przy ul. Klasztornej 2 (przed laty mieścił się tam m.in. skup makulatury). Sam budynek przedstawiał się fatalnie, ale miał własny parking. To było już coś. W dodatku znajdował się zaledwie kilkaset metrów od pierwszego sklepu.
Jakiś czas potem pojawiły się jednak problemy, których się zresztą spodziewano. Najpierw pojawiło się Bricomarche, a później Mrówka. Czy z takimi sieciami da się konkurować?
- Na pewno nie w bezpośredni sposób, ale można zaoferować coś, czego tam nie znajdziemy - zdradza Jerzy Adrych. - Mam na myśli indywidualne podejście do klienta. Niektórzy, wchodząc do takiego sklepu, czują się nieco zagubieni, bo w zasadzie wiedzą, co chcą kupić, ale często nie potrafią tego nazwać. I w tym momencie pojawia się rola dla nas. Nie robimy też żadnych problemów ze zwrotami. Każdy ma prawo się pomylić.
Zupełnie odrębną grupę klientów stanowią ludzie, którzy po prostu nie lubią wielkich marketów. Czują się w nich zagubieni i nie potrafią znaleźć tego, po co przyszli.
Jerzy Adrych ma jednak świadomość, że prowadzenie tego biznesu na dotychczasowych warunkach z każdym rokiem staje się coraz trudniejsze. Bo od marketów znacznie dotkliwszą konkurencją są zakupy w Internecie.
- Jeszcze nie wiem, jak potoczą się dalsze losy Jurmetu, ale na szczęście nie muszę się już o to specjalnie martwić - mówi z pewną ulgą. - Emerytura coraz bliżej. Być może pewnego dnia trzeba będzie po prostu zamknąć sklep.
Przed trzema laty taką właśnie decyzję podjął Kamet.
a.bartniak@extraswiecie.pl
Komentarze (0)