W tamtych czasach nazywano je zwykle autodorożkami albo autotaksami. Określenie "taksówka" było używane przede wszystkim w większych miastach. Ilu było taksówkarzy w Świeciu i Nowem w latach 30. XX w.? Nie dysponujemy dokładnymi danymi, ale pewną podpowiedż stanowi spis abonentów telefonicznycznych województwa pomorskiego z 1939 r.
Znajdziemy w nim adresy i numery telefonów do czterech właścicieli autodorożek w Świeciu: Józefa Kościelskiego z ul. Podgórnej 2, Kazimierza Nikczyńskiego z placu Ministra Pierackiego 3 (obecnie Duży Rynek), Walentego Stanka z ul. Rycerskiej 8 i Leonarda Lakowskiego (nie podano ulicy).
W Nowem właścicielem taksówki (z własnym telefonem) był Jan Warmbier z ul. Długiej 3.
Reklama Fiata 508, jednego z najpopularniejszych samochodów w Polsce w latach 30.
Zapewne było też paru, którzy nie mieli telefonów, ale stali na postoju przy Dużym Rynku od rana do wieczora, cierpliwie czekając na klientów. Nawet jeśli łącznie w Świeciu było 6-8 taksówkarzy, to i tak była to spora liczba, jak na 9-tysięczne niezbyt zamożne miasteczko.
Te pozornie niewinne - z dzisiejszego punktu widzenia - dane zdradzały dwie bardzo istotne informacje. Po pierwsze ludzie ci mogli sobie pozwolić na kupno samochodu. A niewielu było na to stać. Ceny tańszych modeli zaczynały się od około 4 tys. zł. Nawet jeśli kupili używane auta za połowę tej kwoty, to i tak był to na owe czasy majątek.
Po drugie, mogli sobie zafundować własny telefon. Biorąc pod uwagę, że aparat kosztował około 200 zł, a ceny rozmów nie należały do tanich, nie było to urządzenie powszechnie używane.
Kupno samochodu to jedno, a jego utrzymanie to drugie. Na początku lat 30. benzyna kosztowała 85 gr za litr. Mniejsze auta spalały około 8 litrów na 100 km. Aby pokonać trasę ze Świecia do Nowego i z powrotem trzeba było więc wlać do zbiornika paliwo za około 7 zł. A nie były to przecież jedyne wydatki eksploatacyjne, jakie ponosił właściciel auta.
Reklama angielskich morrisów z podanym spalaniem paliwa
Dodatkowo musiał on doliczyć roczny podatek od posiadania własnych czterech kółek. Jego wysokość była uzależniona od każdych 100 kg nośności pojazdu. Dla przykładu, za auto ważące 700 kg płacono 108 zł, a za 1200-kilogramowy wóz – 180 zł rocznie.
Na pewno na samochód nie mógł sobie pozwolić niewykwalifikowany pracownik zarabiający około 50 zł miesięcznie, ani robotnik z pensją w granicach 100 zł. Prędzej już urzędnik średniego szczebla (200-250 zł), podoficer lub oficer policji (200-400 zł) czy przedsiębiorca. A i to, przynajmniej w przypadku dwóch pierwszych zawodów, raczej tylko wtedy, gdy domowy budżet zasilała też pensja żony, pracującej jako nauczycielka, ekspedientka czy urzędniczka, bo koszty życia były w przedwojennej Polsce bardzo wysokie.
Wszystko to sprawiało, że nasz kraj był na szarym końcu pod względem motoryzacji, nawet w porównaniu z krajami tej części Europy. W 1928 r. zarejestrowanych było u nas 18,3 tys. aut osobowych. W 1931 r. wprawdzie już 31,4 tys., ale na skutek światowego kryzyu gospodarczego, liczba ta zaczęła gwałtownie maleć. W 1932 r. było już tylko 22,2 tys. zarejestrowanych osobówek, a w 1936 r. jedynie 19,7 tys. Dopiero tuż przed wybuchem wojny, wraz ze stopniwą poprawą sytuacji ekonomicznej, udało się osiągnąc poziom z 1931 r.
Ceny samochodów w Polsce w latach trzydziestych
Kandydat na taksówkarza musiał więc dysponować na starcie sporym kapitałem w wysokości co najmniej 2,5-3 tys. zł na kupno samochodu, podatek, paliwo, naprawę czy telefon, jeśli chciał, by klient mógł zamówić jego taksówkę o każdej porze dnia i nocy.
Według „Gazety Gdańskiej” w 1937 r. w Polsce było 4450 zarejestrowanych taksówek, z czego połowa w Warszawie. Pasażerowie nie walili drzwiami i oknami, bo opłaty za kurs były wysokie. Narzekał na to "Dziennik Bydgoski" w 1934 r.:
Jeśli chodzi o kurs wynoszący kilkaset kroków, to nikt nie używa taksówki. A przy kursie jednokilometrowym, co w gruncie rzeczy także jest bagatelną odległością, powstaje już wydatek 1 zł 50 gr w dzień, a w 2 zł w nocy. Kto może sobie dziś pozwolić na taki wydatek? Toteż taksówkami jeżdżą u nas tylko przyjezdni, nie znający miasta, albo komiwojażerowie, którym nie zależy na paru złotych, a za to zależy na czasie. Dla zwykłego bydgoszczanina taksówka jest luksusem (...)
Przedwojenny dystrybutor paliwa
W małym Świeciu czy Nowem ceny były zapewne niższe niż w 120-tysięcznej Bydgoszczy. Tym bardziej, ze autor tekstu w "Dzienniku" wskazywał, że taniej było w innych miastach o porównywalnej liczbie mieszkańców co Bydgoszcz.
Ile mógł zatem kosztować, dajmy na to 3-kilometrowy kurs z postoju na Dużym Rynku do Przechowa w pierwszej połowie lat 30.? W przybliżeniu, na podstawie danych z innych pomorskich miast o porównywalnej wielkości, można przyjąć, że około 2,5-3 zł.
Gdyby komuś spieszyło się w interesach lub w sprawach osobistych do oddalonego o prawie 40 km Nowego, musiałby liczyć się z wydatkiem na poziomie co najmniej 20 zł. W przypadku dłuższych dystansów taksówkarze byli bardziej skłonni do negocjacji i zniżek, bo i tak kurs zapewniał im godziwy zarobek. Na tak długie wojaże stać było jednak naprawdę niewielu.
a.pudrzynski@extraswiecie.pl
Komentarze (0)