2 stycznia około godz. 9.40 w holu USC znajdowało się kilka osób. W pewnym momencie 68-letni mieszkaniec Bukowca upadł i stracił przytomność. Natychmiast zadzwoniono do Centrum Powiadamiania Ratunkowego pod numer 112. Pracownicy urzędu i rodzina mężczyzny rozpoczęli reanimację, nie czekając na przyjazd karetki.
REKLAMA
Otworzy się w nowym oknieOtworzy się w nowym oknieOtworzy się w nowym oknieOtworzy się w nowym oknie
- Byłem w swoim biurze na piętrze, kiedy powiadomiono mnie, co się stało – relacjonuje Andrzej Krawański, kierownik USC. – Natychmiast zbiegłem do holu. Zdjąłem marynarkę, podłożyłem mężczyźnie pod głowę i sprawdziłem, czy w ustach nie ma wymiocin, którymi mógłby się zakrztusić.
Kierownik i pozostali świadkowie zdarzenia próbowali ratować 68-latka wykonując sztuczne oddychanie i masaż serca.
- Pogotowie przyjechało bardzo szybko. Ratownicy prowadzili resuscytację z ogromną determinacją. Byłem pod wrażeniem ich zaangażowania. Pomagaliśmy im, jak tylko mogliśmy - podkreśla Andrzej Krawański.
REKLAMA
Do pomocy wezwano drugą karetkę z lekarzem. Mimo długiej resuscytacji, podania leków i defibrylacji nie udało się przywrócić tętna i rytmu zatokowego mieszkańcowi Bukowca. Lekarz stwierdził zgon.
- O ile dobrze pamiętam, jako godzinę zgonu podano 10.20. Akcja reanimacyjna trwała więc co najmniej 40 minut. Od rodziny mężczyzny dowiedziałem się, że już wcześniej przeszedł zawał i wylew – mówi Andrzej Krawański.
REKLAMA
Kierownik USC nie wyklucza, że zwróci się do straży miejskiej o przeprowadzenie szkolenia wśród pracowników z udzielania pierwszej pomocy.
- Nigdy nie wiadomo, kiedy taka umiejętność może być przydatna. To, co się stało dzisiaj, najlepiej to pokazało – zaznacza.
a.pudrzynski@extraswiecie.pl