REKLAMA
W poniedziałek po raz drugi przed Sądem Rejonowym w Świeciu stanął Tomasz K., sprawca wypadku, w którym zginęli mieszkańcy gminy Dragacz Krystyna i Jan Chełmowscy. 27-latek w chwili zdarzenia był pod wpływem amfetaminy.
Do wypadku doszło 16 stycznia na drodze powiatowej w Michalu koło Dragacza. Kierujący volkswagenem golfem Tomasz K. zjechał na łuku drogi na drugi pas ruchu i zderzył się czołowo z prawidłowo jadącą z naprzeciwka alfą romeo, którą podróżowali Krystyna i Jan Chełmowscy.
Kluczowym punktem rozprawy miało być przedstawienie przez biegłą ekspertyzy potwierdzającej lub zaprzeczającej temu, że małżonkowie mieli zapięte pasy. Niestety, biegła nie pojawiła się na sali. Na przeszkodzie stanęły zajęcia ze studentami, których nie mogła odwołać.
REKLAMA
Córka Krystyny i Jana Chełmowskich
Jako pierwsza zeznania złożyła Magdalena K. córka Krystyny i Jana Chełmowskich. Mieszkająca za granicą kobieta opisywała, z czym musiała się zmierzyć, gdy najpierw dowiedziała, że nie żyje jej matka, z później również ojciec. Te tragiczne informacje spadły na nią w momencie, gdy była w zaawansowanej, zagrożonej ciąży.
W jej zeznaniach najciekawsza okazała się część związana z listem napisanym po pierwszej rozprawie przez Tomasza K. Wprawdzie wysłano go do sądu w Świeciu, ale de facto jego odbiorcami mieli być bliscy ofiar wypadku.
- Nie wierzę w tę skruchę - mówiła niemal oburzonym głosem Magdalena K., występująca w procesie jako oskarżyciel posiłkowy. - Ten list wydaje mi się wręcz bezczelny. Sprawca mówi o trudnych warunkach na drodze, ale nie wspomina nic o tym, że był pod wpływem twardych narkotyków. Twierdzi, że jest dobrym kierowcą, ale przecież nigdy nie miał prawa jazdy. Żali się, że będzie musiał żyć z tym, co zrobił. Nie, to ja będę musiała żyć z zapachem prosektorium, w którym musiałam zidentyfikować ciała moich rodziców - dodała łamiącym się głosem.
REKLAMA
Co ciekawe, córka przekonywała, że listu wcale nie napisał Tomasz K. Miały o tym świadczyć dwa różne charaktery pisma w treści i podpisie.
Ciekawe szczegóły przyniosły też zeznania policjanta Artura K., który wspólnie z żoną jako jedni z pierwszych pojawili się na miejscu wypadku. Policjant dobrze zapamiętał Adama B., "dziwnego" świadka na pierwszej rozprawie (pisaliśmy o tym, czytaj tekst poniżej).
- Adam B. wyraźnie czegoś szukał w golfie, którym jechał Tomasz K. - opisywał zdarzenie policjant. - Gdy prawdopodobnie to znalazł, szybko się oddalił w kierunku swojego samochodu. W ogóle nie zainteresował się osobami poszkodowanymi w wypadku. Wcześniej zdążył się za to wdać się w kłótnię z mężczyzną, który udzielał pomocy pani Krystynie. Gdy mnie rozpoznał, przerwał ostrą wymianę zdań i poszedł.
REKLAMA
To bardzo ciekawe, bo Adam B. utrzymywał, że tylko zajrzał do golfa przez szybę. Stanowczo zaprzeczał, że wchodził do środka auta, a tym bardziej, że czegoś szukał w czasie, gdy Tomasz K. szybko oddalił się z miejsca wypadku, który spowodował.
Istotną kwestią którą musiał dziś rozważyć sąd, był areszt oskarżonego. Zgodnie z obowiązującym postanowieniem, miałby się on skończyć 16 czerwca. W związku z tym adwokat Tomasza K. wnioskował, aby nie przedłużać aresztu. Gwarancją, że oskarżony nie ucieknie miało być poręczenie majątkowe wpłacone przez rodzinę w wysokości 50 tys. zł. Jednak ze względu na wysokość grożącej kary, sędzia nie zgodził się na to i przedłużył areszt do lipca.